Tatrzański klasyk czyli Grześ, Rakoń i Wołowiec na jednej wycieczce wraz z rowerami w Dolinie Chochołowskiej.
Gdzie w polskich Tatrach można jeździć na rowerze? Jest kilka takich szlaków. Jednym z nich jest szlak z Siwej Polany do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Pokonując go rowerem można znacznie skrócić czas przejścia przez tą najdłuższą dolinę w polskiej części Tatr.
Z Siwej Polany można wybrać kilka szlaków, np. na Trzydniowiański Wierch, do Doliny Kościeliskiej, Ścieżką nad Reglami itd. Nie zmienia to faktu, że aby dojść do schroniska to trzeba pokonać te 8 kilometrów, co w obie strony daje już 16 kilometrów, a gdzie jeszcze wejście na jakiś szczyt. Dlatego planując wyjście na Grzesia i Rakoń postanowiliśmy do schroniska dojechać na rowerach
Oprócz biletów wstępu do parku trzeba też kupić bilet na rower o czym często się zapomina.
Trasa nie jest trudna. Przez część drogi prowadzi asfalt. Kończy się on w miejscu do którego dojeżdża kursująca w sezonie kolejka „Rakoń”. Dalsza część to szutrowa droga prowadząca lekko pod górę. W pewnych miejscach wystają kamienie. Trzeba liczyć się też z podjazdem pod wzniesienie. Ale ogólnie nie jest źle. Pod schroniskiem są miejsca gdzie można przypiąć rowery. W czasie naszego pobytu (we wrześniu) miejsca te zostały rano szybko zajęte i potem rowery przypinano gdziekolwiek byleby nie przeszkadzały za bardzo.
Dotarliśmy na rowerach do schroniska i poszliśmy na śniadanie. Po odpoczynku ruszyliśmy na szlak w stronę Grzesia. Ze schroniska na szczyt są 2:45 min czyli około 2,7 kilometra.
Słońce siedzi na chmurami, ale jesienne kolory wynagradzają jego brak. Grześ ma 1653 metry wysokości.
Po lekkim odpoczynku ruszamy dalej w stronę Rakonia. Trzeba najpierw zejść w dół a potem grzbietem mozolnie piąć się do góry.
W trakcie wędrówki oglądamy oświetloną w dole Polanę Chochołowską. Słońca dalej nie ma, a chmury przykrywają raz jedną stronę raz drugą.
Rakoń przykryty jest całkowicie chmurami. Znajdujemy sobie miejsce na jego zboczu i zaczynamy planować zejście w dół, bo w tych warunkach to raczej nie ma po co się pchać na Wołowiec – i tak nic nie będzie widać.
Chmury tańcują dookoła i w pewnym momencie wiatr rozwiewa je zupełnie. Wychodzi słońce i robi się cieplej. Wołowiec odsłania się całkowicie a wraz z nim pozostałe szczyty dookoła.
Pchani wewnętrzną siłą pędzimy na szczyt, żeby zdążyć przed nadejściem kolejnych chmur.
A tam ….. cudo. Po wejściu na Grzesia i Rakoniu w chmurach nie spodziewaliśmy się, że na Wołowcu będziemy mieć tak fantastyczną pogodę. Nic tylko siąść i podziwiać.
Chłopaki znajdują resztkę śniegu i lepią mini bałwana 😉
Wołowiec to na ten moment ich najwyższy szczyt zdobyty samodzielnie w Tatrach.
Pora wracać. Schodzimy do przełęczy Pod Wołowcem i wybieramy zielony szlak w stronę Wyżniej Polany Chochołowskiej. Szlak ten ma 4,2 kilometra długości i już pod jego koniec mamy go trochę dość. Chyba nie chciałabym nim wchodzić pod górę.
Wracamy do schroniska. Zjadamy co trzeba i na rowerach wracamy na parking. Fajnie się zjeżdża w dół. Nogi już zmęczone, ale radość – że nie trzeba dreptać kolejnych 8 kilometrów do samochodu – bezcenna 🙂
Grześ, Rakoń i Wołowiec – gdyby nie rowery nie zrobilibyśmy tej trasy z dziećmi. Polecamy dla lubiących długie wyprawy i wyzwania. A na koniec obowiązkowo oscypek z boczkiem i żurawiną 😉
Poniżej mapa trasy. Po lewej stronie trasa gdyby całość trzeba było iść pieszo. Po prawej stronie część którą my zrobiliśmy pieszo + rower z parkingu do schroniska (i w drugą stronę)
Aby zapewnić jak najlepsze wrażenia, korzystamy z technologii, takich jak pliki cookie, do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak zachowanie podczas przeglądania lub unikalne identyfikatory na tej stronie. Brak wyrażenia zgody lub wycofanie zgody może niekorzystnie wpłynąć na niektóre cechy i funkcje.